piątek, 7 marca 2014

Rozdział drugi

Charlie's POV

      Cholera, ta mała znowu mnie spławiła, ale z drugiej strony było mi jej trochę szkoda, nie dalej jak dwa miesiące temu ten kretyn Dave podwędził jej całkiem sporą sumkę dając mi jednak spory procent za milczenie. Byliśmy wspólnikami od kiedy pamiętam, razem trafiliśmy tu też pięć lat temu. To on rzucił mi wtedy wyzwanie, że mam przelecieć każdą laske która tu wpadnie. Do tej pory się udawało, dopóki nie trafiła tu ta diablica - Katherine Moore. Chociaż trzeba było przyznać, była naprawdę niezła.
      Idąc do swojego pokoju przechodziłem obok pomieszczenia nr 47, pełniło u nas rolę... księgowości? Pokoju nauczycielskiego? Nieważne, ale w sumie łączyło obydwa kryteria, o czym przekonywałem się dość często dostając tam oficjalną naganę. Drzwi były minimalnie uchylone, jednak mimo to usłyszałem stamtąd urywek rozmowy
- Wychodzi równo za tydzień... No tak, ale wątpię w to, że będzie chciała tam wracać i szukać tropów. Zresztą i tak wszystkich skutecznie się pozbyliśmy - Rozmówca najwyraźniej słuchał co ktoś ma do powiedzenia po drugiej stronie słuchawki. A kiedy już się odzywał, jego głos ociekał drwiną. - W takim wypadku wyjazd za granicę nic nie da, i tak nas złapią. Trzeba będzie ją po prostu załatwić tak jak tego jej tatusia - Cholera, a to ci numer. To śmierdziało bardziej niż moja kartoteka. Będę musiał uprzedzić Kath, ale wcześniej może uda mi się z tego kolesia coś wycisnąć. W końcu na szantażu też znam się jak mało kto. Wchodząc do pokoju zaśmiałem się na samą myśl o tej perspektywie.

Kath's POV

      Leżałam na łóżku rozważając wszystkie za i przeciw wobec propozycji Greena. Ale nie, to trzeba zrobić inaczej. Pójdę do jego pokoju w porze obiadowej i po prostu sobie tą kasę wezmę, on wobec mnie też nie jest uczciwy. Ten jego kumpel też może mieć parę groszy. Warto to zrobić już dzisiaj, póki nikomu nie przyszło do głowy, żeby mnie pilnować. Obiad trwa od 15.30 do 16.30, miałam więc jeszcze pół godziny. Na posiłki zbyt regularnie nie chodziłam, w ogóle zbyt dużo nie jadłam, ale nie przeszkadzało mi to. Dzięki mojej jakże troskliwej mamusi nigdy nie miałam zwyczaju regularnego jedzenia. Ale może to i lepiej, a nuż uda mi się przeżyć kilka dni na tych ośmiu dolarach. Wróciłam myślami do moich planów. Musiałam tylko trafić na moment kiedy tych debili nie będzie w pokoju. Oh, no i ważne żeby zostawili otwarte drzwi.
      Kiedy ucichły szmery rozmów na korytarzu ostrożnie wyszłam z pomieszczenia i przeszłam przez całą długość korytarza. Zbiegiem okoliczności ten cały Charlie miał pokój na tym samym piętrze. Rozglądając się naokoło przyłożyłam ucho do drzwi, nie dobiegał jednak stamtąd żaden dźwięk. Naparłam na klamkę licząc się z tym, że nic nie wskóram, jednak drzwi otworzyły się bez najmniekszego problemu. Co jak co, ale chyba nie bali się złodziei. Może dlatego, że sami nimi byli. Albo byli strasznie naiwni.
      Zamknęłam za sobą i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Ogromny bałagan, ale chyba jak u każdego chłopaka. Zaczęłam grzebać w szufladzie biurka, ale poza jakimiś kluczami i dokumentami nic nie znalazłam. Otworzyłam więc następną, i wtedy usłyszałam głosy na korytarzu. Ten sarkastyczny ton mógł należeć tylko do Dave'a. Cholera! Czy sprawa chociaż raz nie mogłaby iść po mojej myśli? Szybko zamknęłam szufladę i gorączkowo szukałam wyjaśnienia dla właścicieli pokoju dlaczego się tu znalazłam.
- Strzelił ci tego gola, już się nie upieraj - rzucił Dave gdzieś za drzwiami
- Ale to był spalony! - powiedział Charlie wchodząc pierwszy do pokoju. Wzięłam głęboki oddech.
- Och, panna Moore, z jakiego powodu odwiedzasz nas w tych skromnych progach? - zapytał szyderczo Green
Myśl, myśl, myśl Katherine.
- Namyśliłam się co do twojej propozycji. - rzekłam ociągając się - Zgadzam się - Uśmiechnęłam się dosyć złośliwie - ale to ja będę dyktować warunki - rzuciłam wymijając ich i wychodząc. Green miał minę jakby co najmniej zobaczył jednorożca. Albo smerfy.
      Szłam z uśmiechem na ustach w kierunku z którego przyszłam. Przechodząc obok pokoju 47 usłyszałam jak ktoś woła moje imię. Wyszedł z niego nie kto inny jak William Davis, inny z wychowawców. Był całkowitym przeciwieństwem Arthura, zachowywał się jakby pracował tu za karę. Wyraźnie nienawidził wszystkich tutaj, a względem mnie zachowywał się szczególnie okropnie.
- Moore, znowu nie było Cię na obiedzie - Patrzył na mnie przymrużonymi oczami
- Nie byłam głodna - odparłam niezbyt uprzejmie
- Przypominam Ci, że obowiązuje Cie kultura wobec wyżej postawionych osób - Mężczyzna był koło trzydziestki, ale zachowywał się gorzej niż dużo starsi pracownicy ośrodka - więc uważam, że z chęcią pomożesz zmywać naczynia - Uśmiechnął się drwiąco
Jak on mi działał na nerwy...
- No, szybciej, pani Margaret na pewno ucieszy się z twojej pomocy - Ileż ja bym dała żeby zetrzeć mu z twarzy ten złośliwy uśmieszek ...
      Zaczęłam schodzić po schodach licząc na to, że się tego gbura pozbędę, jednak on podążył za mną niczym cień. Dopiero w kuchni gdy poinformował kucharkę - panią Margaret o tym, że tak bardzo chcę jej pomóc. Całe popołudnie zmywałam te cholerne naczynia słuchając narzekań osoby towarzyszącej.
      Gdy wróciłam z powrotem do pokoju byłam padnięta. I zła. I jeszcze do tego głodna. Ale już nic nie mogłam na to poradzić. Odświeżyłam się i położyłam na łóżku ze słuchawkami w uszach. Mp3 to była właściwie jedyna cenna rzecz jaką miałam, telefon już dawno nie działał. W takiej chwili żałowałam, że nie miałam zwyczaju za bardzo dbać o coś co miałam. Słuchałam po kolei utworów, aż nie wiadomo kiedy zasnęłam.


Charlie's POV

      Czekałem, aż zostanie sam w pokoju 47, a kiedy to się stało, wszedłem bez pukania do środka.
- Co ty tu robisz? - zapytał
- Wiesz, chyba powinieneś mi trochę podnieść kieszonkowe, inaczej Kath o czymś się dowie - Uśmiechnąłem się złośliwie
- Ty gnojku... - warknął


________________________________________________
Witajcie ;) Rozdział drugi już dodany, zamierzałam go zrobić trochę tajemniczy, żeby już wszyscy zastanawiali się o co tu chodzi, ale czy mi się udało to nie wiem ;) Jako, że rozdział pisałam w większości na telefonie, jak to dodałam na blogspot, czcionka się sama zmieniała to na jedną to na drugą w różnych momentach...  myślę, że większość ogarnęłam, ale jak jest jakaś różnica, to przepraszam. ;) Zastanawiam się też, czy gdzieś w przyszłości dodać do kolumny część " w następnym rozdziale " ale to jeszcze zobaczę. Najpierw muszę znaleźć więcej czytelników ;)
A! I jeszcze jedno, jak zauważacie jakieś błędy które zdarzają mi się notorycznie, jakieś interpunkcyjne czy stylistyczne, czy jeszcze jakieś inne, to śmiało mówcie, ja dopiero się uczę :p
Czytasz = komentujesz. Chcę wiedzieć czy to co robię ma choć trochę sens ;)

wtorek, 25 lutego 2014

Rozdział pierwszy

Katherine's POV

Siedziałam przy stole patrząc się w ścianę po drugiej stronie pomieszczenia i nucąc jakąś nikomu nie znaną wcześniej melodię. Kiedy nie miałam czym się zająć koszmar sprzed trzech lat powracał, a ja po raz kolejny myślałam nad tym co się stało i dlaczego akurat ja się tutaj znalazłam. Niczym natrętna mucha powracały do mojego mózgu wydarzenia, które tak naprawdę nigdy nie powinny się zdarzyć. " Są bardzo mocno obciążające Cię dowody " zabrzmiał głos w mojej głowie.
- jakie dowody? - odrzekłam bez namysłu inspektorowi. Mężczyzna odchrząknął i otworzył teczkę z aktami.
- między innymi trzej świadkowie, którzy po kolei opowiedzieli tą samą wersję wydarzeń - spojrzał na mnie zza okularów. Jacy do cholery świadkowie? Widzieli jak strzelam do właściciela banku? No chyba się im to przyśniło.
- poza tym miałaś motyw. - wyrwał mnie z zamyślenia po raz kolejny głos policjanta - Był w pewien sposób zamieszany w morderstwo twojego ojca. A teraz, gdzie pozbyłaś się broni? - zapytał po raz kolejny tym swoim zdecydowanym głosem, zapewne myśląc, że wyśpiewam wszystko jak na spowiedzi. Sory, z kapelusza mu jej nie wyciągnę.
- ile razy mam panu mówić, że nie mam z tym nic wspólnego? - odrzekłam już znudzona, no bo ile razy można mówić to samo?
- Czy ty nie rozumiesz w jakiej ty jesteś sytuacji? Przyznaj się i powiedz gdzie schowałaś pistolet, a prokuratura potraktuje Cię łagodniej.
I znowu do aresztu, i tak codziennie. Aż w końcu doszło do rozprawy sądowej. Zgromadziła się cała sala, gapie, reporterzy. No tak, każdy chciał zobaczyć piętnastolatkę która rzekomo kogoś zastrzeliła. Brakowało tylko jednej osoby. No, może dwóch. Moja matka nie pojawiła się na sali, bo taki wstyd jej przynoszę. Nie ma to jak kochana mamunia. Nawet żadnego adwokata nie wykupiła, bo po co. Nie zjawił się też Mike, co było dla mnie większym zaskoczeniem, pewnie tak samo jak reszta znajomych nie wierzył mi i nie chciał mieć ze mną już nic wspólnego.
Siedziałam cały czas cicho, bo co miałam mówić jak nawet nie raczyli mi wytłumaczyć co tak naprawdę się tam stało? Aż w końcu usłyszałam wyrok, " do dnia osiemnastych urodzin skazana spędzi czas w zakładzie poprawczym na obrzeżach Nowego Yorku " Surowy ton brzmiał w mojej głowie. Nie dość, że będę w zupełnie obcym mieście, to jeszcze z jakimiś prawdziwymi mordercami, gwałcicielami... Super, lepiej sobie po prostu nie mogłam wymarzyć.
Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi. Do "świetlicy" wszedł Arthur Brown, jeden z wychowawców. Był dosyć młody jak na kogoś pracującego w takim miejscu, a zaczął tu pracować niedługo po tym jak ja tu trafiłam. Był raczej miły, ale czasami dziwnie się na mnie patrzył. Ale i tak była to chyba najbardziej pozytywna osoba w tym ośrodku.
- Nie zamierzasz wyjść ? - zwrócił się do mnie.
Z tymi świrami? Nie, dziękuję.
- Raczej nie - odpowiedziałam raczej beznamiętnym tonem
- Co taka ponura? Powinnaś się cieszyć - uśmiechnął się do mnie promiennie
- Niby z czego? - zmarszczyłam brwi
- Za tydzień osiemnastka, prawda?
- mhm - wrr, nie miałam ochoty na kolejną dyskusję tego typu. Oni wszyscy myślą, że to takie łatwe, za tydzień wychodzę z tego piekła i nie mam ani grosza przy duszy. Mało kolorowo mi się to widzi.
- Wiesz, zmieniłam zdanie, chyba jednak wyjdę na chwilę
Wychodzić nie miałam jednak zamiaru, za tydzień będę mieć aż za dużo świeżego powietrza. Skierowałam się do swojego pokoju, na szczęście mój współlokator wyszedł cztery miesiące temu, więc nikt nie będzie mi o niczym truł. Usiadłam na łóżku i sięgnęłam po torbę. Zaczęłam w niej grzebać w poszukiwaniu portfela. Po chwili wysypałam jego zawartość na łóżko i zaczęłam liczyć. Było tego bardzo mało. Dziewięć dolarów.
- Puk, puk - powiedział ktoś głośno, wzdrygnęłam się na widok osoby która pewnie przyglądała mi się dłuższą chwilę
- Spierdalaj Green - rzuciłam, on jednak wszedł do pokoju i jak gdyby nigdy nic usiadł na łóżku naprzeciwko.
- Potrzebujesz kasy? - spytał podejrzliwie - wiesz, mam trochę i mógłbym Ci ją nawet dać - uśmiechnął się złośliwie - ale będziesz mi się musiała odwdzięczyć.
- Chyba wiem do czego zmierzasz, nie licz na to - uśmiechnęłam się szyderczo.
Charlie Green, osiemnastolatek skazany na kradzieże, włamania i podobnym temu rzeczy, który od kiedy tylko tu byłam próbował mnie poderwać. Chociaż może to nie jest właściwe słowo, tak naprawdę chodziło mu o jedno. Ah, czego to on już nie próbował. Ale tym razem musiał pogodzić się z tym, że nie wszystko musi iść po jego myśli.
Do moich uszu dobiegł śmiech - Daj spokój Kath, osiemdziesiąt dolarów Cię nie kusi? Namyśl się nad tym jeszcze - rzekł wstając i wychodząc z mojego pokoju. Odruchowo przygryzłam dolną wargę. osiemdziesiąt dolarów? cholera, całkiem sporo, ale ... nie, tu trzeba było wymyślić podstęp, i już chyba wiedziałam jaki.

________________________________________________
Jest już pierwszy rozdział, mi się nie podoba, ale to chyba norma. Ujawniłam trochę przeszłości Kath, a od przyszłego rozdziału zacznie się powoli akcja rozwijać ;D Czekam cały czas na szablon, ale doczekać się nie mogę... ten jest zastępczy, ale w ogóle nie pasuje do mojej wizji :p No cóż... to chyba tyle :>

piątek, 21 lutego 2014

Prolog

      Siedzieli wtuleni w siebie patrząc w dal. Tak po prostu, pogrążeni we własnych myślach. Cisza nie była dla nich niezręczna, wystarczyło im napawanie się swoją obecnością.
- To kiedy wyjeżdżasz? - Zapytała w końcu Kath
- Jeszcze nie wiem, ale to zapewne kwestia dni - Odparł Mike wzruszając ramionami. Właśnie dzisiaj na tej "ich" ławce postanowił powiedzieć jej, że wyprowadza się na studia do innego stanu. Był od niej starszy o trzy lata, i tego teraz Katherine strasznie żałowała. Westchnęła tylko, wiedziała, że i tak już nic nie wskóra, nie może przecież trzymać swojego chłopaka jak na smyczy. Wtuliła się w niego jeszcze bardziej i zaczęła rozglądać się po okolicy. Po chwili poczuła wibracje swojego telefonu w kieszeni, gdy spojrzała na wyświetlacz prychnęła, jej matka nie miała za grosz wyczucia czasu.
- halo?
- Katherine? - usłyszała głos swojej rodzicielki
- No a kto inny? - zapytała zirytowana
- Masz natychmiast wrócić do domu. To ważne. - ton jej matki był oschły i pozbawiony emocji, to zapowiadało tylko i wyłącznie kłopoty.
- Co jest takiego ważnego?
- Dowiesz się jak wrócisz, szybko! - rodzicielka skończyła podniesionym głosem i się rozłączyła.
- Cholera, muszę spadać, mojej matce znowu się coś nie podoba - rzekła już do bruneta Kath wstając i poprawiając swoją blond grzywkę
- Zobaczymy się później? - zapytał z nadzieją Mike
- Pewnie tak - dziewczyna pocałowała go na pożegnanie i odeszła szybkim krokiem. Brunet został i uśmiechał się podejrzliwie, wiedział, że już się nie zobaczą. Już nigdy. Na tę myśl zaśmiał się wrogo, był świetnym aktorem.
       Następne wydarzenia spadły na nią jak grom z jasnego nieba. Gdy wróciła, zastała rodzinę w podłych nastrojach. Właściwie trudno było odczytać co tak naprawdę jej matka czuła, złość, zmartwienie, czy może rozczarowanie...? Dopiero po chwili ich zobaczyła. Policja nie mogła tu wróżyć nic dobrego.
- Jest pani zatrzymana to wyjaśnienia - usłyszała tylko


_______________________________________________________________

Witajcie :> Postanowiłam zacząć pisać opowiadanie, mam pomysł połączyć i miłość i morderstwa i jeszcze mnóstwo innych rzeczy, więc będzie się działo ;) Na razie muszę ogarnąć rzeczy związane z wyglądem bloga, ale pierwszy rozdział pojawi się raczej już niedługo :D Mam nadzieję, że mój styl i fabuła wam się spodoba :D